Witajcie!
Wyobraźcie sobie sytuację : Pewnego dnia wybieracie się na popołudniowe zakupy do Waszego ukochanego marketu spożywczego jakim jest Auchan ( w mym przypadku ). Idziecie jak zawsze, czyli najpierw koszyczek i robimy zakupki :) Mijamy serki topione, kukurydze w puszkach a także i groszek, bierzemy mąkę i różne produkty, przechodzimy nawet obok karmy dla psów, i w końcu nadchodzi ten moment kiedy idziemy na dział warzyw i owoców! Tak, tak, to prawda. To nasz ukochany i naszym zdaniem najbardziej epicki dział w dziejach hipermarketu, jaki moglibyśmy sobie wymarzyć. Bo warzywka są dobre, a owoce nawet i pyszne! Lubimy, lubimy. Widzę piękne pomarańczowe i młodziutkie marcheweczki, czerwone i soczyste jabłuszka, zdrowy szpinaczek i fantastyczne cebulki. I co teraz? Przecież większość z tych produktów musimy włożyć do małego plastikowego i niebezpiecznego dla dzieci woreczka, aby się nam marchewki nie rozleciały po całym koszyku, co gorsza mogłyby nawet wylecieć nam ukradkiem z koszyka przez dziurki, których jest pełno. I co wtedy? :C Wtedy nie mieliby my marchewek i cały plan ( czyli chrupanie słodkich marchewek przed komputerem ) ległby w gruzach! Wracając do woreczka : Zatem musimy te marchewy tam do niego włożyć. No ok, skończyliśmy chyba całe zakupy, czas do kasy! Wielce utalentowana i zwinna pani kasjerka "kasuje" po kolei każdy z produktów. I szlag by to trafił, bo dzieje się coś okropnego! Stoimy zapatrzeni w te pikające światełko, po którym przejeżdżają nasze produkty, a babka nagle wyrywa nas z tego jakże pięknego transu i krzyczy: " Pani!!! Nie ma pani kodu na marchewkach i buraczkach! ". To my tacy wielce zdziwieni i mówimy do niej: " Ale jakiego kodu? ". A ona się dże " Tego żeby piknęło, żeby kwota weszła na paragon i potem płacisz za to! ". I w tym momencie dociera do nas, że kiedy robiliśmy sobie zakupy na warzywno-owocowym, zapomnieliśmy wydrukować naklejki z tej drukującej wagi. Następuje punkt kulminacyjny naszego opowiadania! Otóż, my, jako klienci i zmordowani oraz styrani przez życie ludzie ciężko pracujący, musimy lecieć z 2 km na drugi koniec sklepu, żeby zważyć warzywa. To lecimy. Ale w trakcie zaczyna nam szybko bić serce z trzech powodów :
1. Jest nam niezmiernie wstyd przez bardzo wykształconą i prestiżową panią kasjerką, bo jak mogliśmy popełnić tak życiowy błąd?!
2. Nie jesteśmy królami monarchii parlamentarnej i żaden z naszych poddanych nie będzie posłusznie czekał na swoją kolej w kolejce. Domyślcie się, że chodzi mi o wiecznie rozwścieczonych i marudnych obywateli naszego kraju, którzy będą biadolić przez całą naszą podróż do drukarki-kodarki.
3. Biegniemy ile sił w nogach i powietrza w płucach, żeby bardziej się nie skompromitować w wymienionych powyżej dwóch powodów.
I tak w końcu!!! Jesteśmy przy jednej z 50-ciu drukarek na warzywnym! Jesteśmy zwycięScami! Wszyscy, każdy z nas! Dobiegliśmy do tej mety i jesteśmy już oszlifowanymi diamentami! Co dziwne, w tym opowiadaniu powinny pojawić się kolejki do tej drukarki, ale nie! Nasza opowieść jest wyjątkowa i nie ma kolejek!!! Przed naszymi oczyma pięknymi pojawia się
INSTRUKCJA UŻYWANIA DRUKARKI ETYKIET
1. Położ!
2. Wybierz opcje!
3. Kliknij!
4. Przyklei!
Tak, już przeczytaliśmy, bo umiemy i się spieszymy! Ale jest i jeszcze jedno ale: otóż nasze oczęta zwracają uwagę na Jedną Wielką Czerwoną tabliczkę, umieszczoną poniżej wagi!
I PISZE NA NIEJ TAK:
I DOCIERA DO NAS, ŻE OMYŁKOWO WYDRUKOWANE ETYKIETY MOŻEMY PRZYKLEIĆ NA... TRAWĘ !
